Logowanie
zapamiętaj mnie
 
Media
Tutaj jesteśmy
Czasem warto zrezygnować i stracić jeden słoneczny dzień.
data: 19.05.2011, autor: Piotr Gnalicki

Rozmawiał Piotr Gnalicki.

fot: Tomek Gola | fikcja.pl

 

Jak ocenia Pan świadomość zagrożeń wśród osób odwiedzających zimą Tatry?

 

Jan Krzysztof: Narazie świadomośc ta jest niestety bardzo słaba. Oczywiście stan ten pomału ulega zmianie, ale pokutują nadal przyzwyczajenia i schematy, które mocno odbiegają od tego co dzisiaj wiemy na temat zagrożenia lawinowego. Zdaję sobie jednak sprawę, że to wymaga czasu i każdy kolejny sezon kursów czy każdy kurs z osobna, przybliżają nas do pożądanego stanu rzeczy. Internet odgrywa tutaj olbrzymią rolę - istnieją strony internetowe różnych instytucji prezentujące fachową wiedzę. My, ratownicy, też musimy nieustannie się szkolić aby być na bieżąco z nowymi osiągnięciami technicznymi i taktycznymi.

 

Czy lawiny są najczęstszą przyczyną tragicznych wypadków zimą w Tatrach?

 

JK: Raczej nie. Tragiczne wypadki spowodowane są najczęściej upadkami z wysokości. Od początku istnienia TOPR śmiertelnych wypadków lawinowych było ponad 100. Stanowi to ok. 12% wszystkich wypadków śmiertelnych jakie odnotowaliśmy na przestrzeni 100 lat. Jednak biorąc pod uwagę małą liczbę ludzi w terenie wysokogórskim w zimie, odsetek ten jest już dość poważny. Wypadki takie są często mocno nagłośnione, gdyż niestety równocześnie ginie kilka osób. W krajach, z którymi współpracujemy i z których napływają informacje, rocznie w lawinach ginie w sumie ok. 200 osób. W skali innych wypadków jest to liczba absolutnie minimalna, ale w grupie ludzi działających w górach jest to już dosyć znaczący procent.

 

Jaka jest historia szkoleń lawinowych w Tatrach?

 

JK: Jeszcze kilkanaście lat temu, poza naszymi wewnętrznymi szkoleniami dla ratowników nikt się tym nie interesował, a sprzęt w postaci detektorów, sond i specjalnych łopatek był w zasadzie niedostępny. Zainteresowanie problematyką lawin występowało wyłącznie wśród wąskich grup, takich jak alpiniści, którzy spotkali się z tymi zagrożeniami i intensywnie poszukiwali wiedzy na ten temat. Jednak na przestrzeni kilkunastu lat, podejście do tego zagadnienia mocno się zmieniło. Dziś inaczej postrzega się zagrożenie lawinowe, sposoby jego powstawania oraz kwestię tego, kiedy można działać w górach, a kiedy już zaczyna się podejmowanie zbyt wysokiego ryzyka. W badaniach oczywiście prym wiodły kraje alpejskie, powstawały nawet instytuty badające to zjawisko. Podyktowane było to głównie potrzebą oceny zagrożenia dla dróg, górskich miejscowości czy ośrodków narciarskich. W Polsce szersze zainteresowanie kursami lawinowymi to ostatnie 3-4 lata. Wcześniej były prowadzone kursy dla instruktorów narciarskich, jednak z racji niedostępności sprzętu, również ich program był zupełnie inny. Mało czasu poświęcano na to jak ocenić zagrożenie w terenie, a poszukiwanie sprowadzało się wyłącznie do nakłuwania śniegu sondą. Jednak wraz z coraz częstszymi wyjazdami naszych rodaków za granicę pojawiła się także świadomość, że sprzęt lawinowy jest w czasie wyjśc w góry niezbędny. Zainteresowanie kursami na pewno wzrosło też wraz z coraz większą popularnością freeridu i skitouringu. To właśnie osoby uprawiające te dyscypliny są bezpośrednio narażone na lawiny.

 

Kto jest bardziej narażony na wywołanie lawiny – narciarz wykonujący zjazd w naturalnym terenie czy turysta pieszy?

 

JK: To zależy gdzie się znajdują. Maszerowanie na piechotę bardziej ingeruje w pokrywę śnieżną, jednak dynamicznie zjeżdżający narciarz też narusza ją w znacznym stopniu. Zdecydowanie jednak zalecane jest chodzenie na nartach lub rakietach śnieżnych. Z kolei zjazdy aby były bezpieczniejsze, muszą być wykonywane z bardzo dobrą techniką, przy dużej prędkości i delikatnych, łagodnych skrętach. Daje to większe szanse, że nie uruchomimy lawiny.

 

 

Jaka jest idea kursów lawinowych prowadzonych w ramach akcji „Never Stop Exploring Safely”?

 

JK: Kursy, skierowane do środowiska aktywnie działającego w terenie wysokogórskim, w czasie których istnieje możliwość zdobycia umiejętności niezbędnych do „unikania” lawin i nauki podstawowych działań ratowniczych, to jedyna szansa na zmniejszenie liczby ofiar. Obserwowane zainteresowanie kursami i samo pojawienie się potrzeby nabywania tych, choćby podstawowych umiejętności, jest dla nas niezwykle cenne. 

 

Jakie umiejętności zdobywają uczestnicy kursów? Czy to wystarczy by móc względnie bezpiecznie poruszać się po górach zimą? 

 

JK: W ramach kursu realizujemy zajęcia z dwóch głównych działów. Pierwszy z nich obejmuje ocenę ryzyka na podstawie informacji o stopniu zagrożenia lawinowego, planowanie wyjścia i wybór drogi, obserwację terenu czy odczytywanie sygnałów świadczących o zagrożeniu. Drugi blok skupia się na tzw. pomocy partnerskiej, czyli wszystkim tym co możemy zrobić po zejściu lawiny. Obejmuje także praktyczne zajęcia z użyciem detektorów, sond i łopatek. Kursy trwają tylko 3 dni, więc siłą rzeczy omawiamy podstawowe zagadnienia. Aby sprawnie posługiwać się tym sprzętem należy trenować też we własnym zakresie. Po kursie nie można myśleć o sobie jak o kimś w pełni wyszkolonym. Nabyte umiejętności wymagają treningu, w końcu elektroniczne detektory same nie znajdą za nas zasypanego.

 

Czym różnią się kursy podstawowe od zaawansowanych?

JK: Kurs zaawansowany ma za zadanie pogłębić wiedzę uczestników dotyczącą obsługi sprzętu lawinowego przy trudniejszych scenariuszach zasypań, takich jak zasypania głębokie i wielokrotne. Dodatkowo elementem kursów zaawansowanych jest wyjście w teren i próba samodzielnej oceny istniejącego zagrożenia. Podczas wycieczki zwracamy uwagę na co należy mieć baczenie wybierając trasę podejścia i zjazdu, a są to czynniki takie jak nastromienie, wystawa zbocza czy rozpoznawanie stref z nawianym śniegiem.

Po kursie zaawansowanym uczestnicy powinni umieć zapanować nad grupą, z którą są w górach, umieć wybierać optymalną drogę lub zwracać uwagę na odpowiednie odstępy między znajdującymi się w zagrożonym terenie osobami. Ważna jest też umiejętność koordynowania działań osób szukających poszkodowanych w przypadku zasypania. Nadrzędnym celem jest tu zawsze jak najszybsze odnalezienie zasypanego.

 

Jak wygląda kwestia kursów lawinowych za granicą? Może są jakieś dobre praktyki które warto przenieść na nasz grunt?

 

JK: Praktyki są dokładnie takie same na całym świecie. Popularnośc narciarstwa skitourowego i freerideu jest w Alpach dosyć duża. Każdy przewodnik zabierając grupę w góry prowadzi krótkie szkolenie lawinowe. Tradycyjnie kursy trwają tak jak u nas 2-3 dni. W Austrii Alpenverein wdrożyło cały program szkoleń z tego zakresu. W jego ramach rocznie ok. 15 000 osób zdobywa podstawową wiedzę o lawinach. Często już małe dzieci w formie zabawy uczą się jak poszukiwać ofiar lawin. W ten sposób wyrabiany jest nawyk posługiwania się sprzętem lawinowym. U nas też możnaby prowadzić tego typu działania, jednak z zachowaniem pewnych proporcji – w kraju nizinnym jakim jest Polska trudno byłoby uczyć dzieci we wszystkich szkołach podstawowych posługiwania się detektorem. Z drugiej strony dzieci i młodzież wyjeżdżające w góry z rodzicami coraz chętniej spoglądają poza trasę. Żaden kurs nie zastapi doświadczenia zdobywanego w naturalnym środowisku. To właśnie doświadczenie podpowie nam kiedy zawrócić.  

 

Jak ewoluował sprzęt lawinowy i w jakim kierunku ta ewolucja zmierza? 

 

JK: Sprzęt dzieli się na dwie kategorie. Po pierwsze, najnowszym osiągnięciem są plecaki ABS, Snowpulse czy Float, posiadające system pompujący wielkie balony. Dzięki nim możemy utrzymać się na powierzchni lawiny, co jest niewątpliwie dużym skokiem technologicznym. O ile daje to pewną szansę, to nie należy zapominać, że jest to ostatnia deska ratunku. Fakt posiadania takiego plecaka nie upoważnia nas do podejmowania zwiększonego ryzyka, mimo, że statystyki użycia tego sprzętu są bardzo pocieszające. Kiedy zabiera nas lawina, walczymy już o życie i należy zrobić wszystko aby do takiej sytuacji nie dopuścić. Drugim działem sprzętu są urządzenia elektroniczne zwane detektorami. Ewoluowały one od urządzenia jednoantenowego do urządzeń trzyantenowych, wyposażonych w mikroprocesor. Może on za nas przejąć analizę pewnych danych i przekładając je na proste wskazówki znacznie przyspieszyć akcję ratunkową. W 80% wypadków, będąc wyposażonym w detektor trzyantenowy powinniśmy poradzić sobie ze znalezieniem zasypanego. Jednak w zasypaniach głębokich lub takich, gdzie ofiary znajdują sie blisko siebie, musimy wrócić do starego systemu poszukiwania z czasów detektorów jednoantenowych. Wymaga to dużego treningu, daje jednak pewne nadzieje na znalezienie zasypanych.

Co roku pojawia się jakieś nowe urządzenie, ale prace nad detektorami idą w kierunku rozwinięcia między nimi komunikacji. Idea polega na tym aby detektory osób poszukujących mogły kierować te osoby dużo wcześniej do kolejnych zasypanych. Już teraz istnieją urządzenia wysyłające do siebie komunikaty o funkcjach życiowych. W sytuacjach skrajnie trudnych łatwiej jest zdecydować gdzie jest większa szansa na uratowanie zasypanego w lawinie.  

 

Co myśli Pan o tych zmianach – czy idzie to w kierunku zbędnego „gadżeciarstwa” czy rzeczywiście w stronę maksymalizowania szans uniknięcia wypadku i odnalezienia zasypanych?

 

JK: Zawsze jest jakaś granica, oczywiście producenci chcą robić jak najlepsze urządzenia, ale one przecież muszą się też sprzedawać. Lepiej sprzedają się te urządzenia, które mają jakieś dodatkowe funkcje, mimo, że nie zawsze jest to wskazane. Urządzenie takie musi być przede wszystkim skuteczne w poszukiwaniu zasypanych, nie powinno łączyć zbyt wielu funkcji, bo być może żadna z nich nie będzie doskonała. Raz kupiony porządny detektor trzyantenowy posłuży nam wiele lat. Istotne jest, abyśmy mieli go dobrze opanowanego. Z kolei sondy lawinowe zrobione z superlekkich materiałów są pozornie atrakcyjne ze względu na wagę, ale ich wytrzymałość może zawieść w najmniej odpowiednim momencie. Trzeba sobie zadać pytanie, czy sprzęt ma być taki abyśmy nie poczuli go w plecaku, czy ma w krytycznej sytuacji, być może raz w życiu, skutecznie zadziałać. To samo dotyczy łopatki. Sprzęt „łopatopodobny” nie pozwoli nam wykopać poszkodowanego w odpowiednim czasie. Zazwyczaj cięższy sprzęt jest bardziej wytrzymały, trzeba więc jak zawsze znaleźć „złoty środek”. 

 

Co wg Pana jest najbardziej pociągające w zimowej górskiej działalności?

 

JK: Możliwość poruszania się w górę i w dół na nartach to zupełnie inna jakość niż chodzenie po śniegu. Szczerze powiem, że jak leży śnieg to nie chce mi się chodzić po górach bez nart, coś takiego jest jak kara. Dodatkowo bardzo szybko możemy znaleźć się na dole, nie wspominając o przyjemności z jazdy w naturalnym terenie i w głębokim śniegu – to uczucie jest absolutnie bezkonkurencyjne! Góry zimą wyglądają inaczej, dostarczają innych wrażeń, nie jest więc przypadkiem, że coraz więcej ludzi sie tym interesuje. Jest to jednocześnie kontakt z naturą i sportowe wyzwanie - polecam!

 

Co sądzi Pan o coraz większym zainteresowaniu jakim cieszy się jazda poza trasami? Czy jest to naturalna kolej rzeczy, czy może przez coraz większą liczbę ludzi w terenie będzie to prowadziło do zwiększonej liczby wypadków?

 

JK: Wypadki będą zawsze, wszędzie tam gdzie jest człowiek zdarzają sie wypadki. Natomiast to, że ludzie chcą jeździć poza trasami jest tak naprawdę powrotem do początków narciarstwa. Nie zaczęło się ono przecież od przygotowanych stoków, ale od turystyki narciarskiej, polegającej na wyjściu w dziewiczy teren i zjazdu. Dostarcza to zupełnie innych wrażeń, ponadto zainteresowanie to spowodował też sprzęt, który pojawił się w ostatnich latach. Szerokie narty o różnych kształtach i konstrukcjach, ułatwiają jazdę w świeżych śniegach. Na nartach starego typu jazda w takich warunkach była dużym wyzwaniem, całą sztuką. Szerokie narty pływając w puchu dostarczają daleko więcej przyjemności. Należy jednak najpierw nauczyć się jeździć dobrze na ubitych stokach, by móc próbować swoich sił poza nimi. U nas barierą są ograniczenia związane z tym, że Tatry objęte są ochroną, ale w rejonach szlaków turystycznych można się na nartach poruszać. Formalnie w porównaniu do Słowacji po naszej stronie Tatr można zdziałać znacznie więcej. Freeride w oparciu o infrastruktorę wyciągową oferują jednak wyłącznie kraje alpejskie.   

 

Co chciałby Pan przekazać wszystkim osobom chcącym spróbować swoich sił we freeridzie, skitouringu lub zimowej turystyce? 

 

JK: Przede wszystkim warto robić to rozsądnie, stopniowo wchodzić w temat, korzystać z wiedzy i doświadczenia innych. Nie rzucajmy się na żywioł bo może się to bardzo źle skończyć. Do takiej działalności należy się przygotować pod każdym względem – wiedzy, kondycji, umiejętności. Narciarz z bardzo dobrą techniką jazdy będzie bezpieczniejszy poza trasą, być może w sytuacji kryzysowej uda mu się jakoś uciec przed mniejszą lawiną. Ważny jest więc kompleksowy rozwój. Dobrym pomysłem będzie też lektura przewodników i literatury fachowej, czy udanie się na kursy lawinowy, skiturowy lub taternicki. Wchodźmy w to coraz głębiej mając w pamięci jedną rzecz – czasem warto zrezygnować i stracić jeden słoneczny dzień by móc potem przez wiele sezonów uprawiać ten wspaniały sport.

 


<< powrót
Komentarze

Dodaj komentarz

Jeśli posiadsz konto na ski2die.pl to się zaloguj. Jeżeli jeszcze nie masz, a chcesz mieć, to już teraz może się zarejestrować.
© 2003-10 Ski2Die. All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Concept: LeSki&SanczO
Design: SanczO